Blog

Pewnego razu w UK (Jak uprzyjemnić sobie pracę na emigracji)

2018-09-09 13:13:35, komentarzy: 0

Zrobiliście coś kiedyś  w życiu bardzo, ale to bardzo głupiego? Popęłniliście kiedyś taką gafę, że najchętniej zapadlibyście się ze wstydu  pod ziemię?  Strzeliliście kiedyś takiego babola, że później nie wiedzieliście w którą stronę patrzeć? Wyobraźcie sobie, że mnie kiedyś  przytrafiło się właśnie coś takiego. Ale zacznijmy od początku.  Życie polskiego emigranta nie jest łatwe. Ten kto myśli, że funty w Angli, euro w Niemczech czy dolary w Ameryce  leżą na ulicach i wystarczy się po nie tylko schylić, jest w dużym błędzie i chyba nigdy nie odważył się wystawić nosa poza próg własnego domu, żeby poznać prawdziwą rzeczywistość na obczyźnie. Nie chcę tu wymieniać wszystkich trudności i wyrzeczeń przez które musi przejść emigrant, bo nie o tym dzisiaj chciałem pisać, ale powiem tylko tyle, że zawsze będę podziwiał tych, którzy odważyli się zostawić całe swoje dotychczasowe życie by iść szukać szczęścia dla siebie i swojej rodziny w obcym kraju.  Jestem poza domem, poza moim krajem już ,,ładnych parę lat" i spotkałem na obczyźnie przeróżnych ludzi. Dotychczas miałem to szczęście, że w większości byli to ludzie uczynni, przyjacielscy, na których pomoc w różych, trudnych sytuacjach mogłem liczyć. Od początku mojej przygody z Londynem, zarabiam na życie w tym mieście pracując jako  budowlaniec. Specyfika tego zawodu w Angli i związane z nią częste zmiany pracodawcy i miejsc pracy, pozwala na poznawanie wielu ciekawych osób.   Jedną z takich pozytywnie ciekawych osób był Radecki z którym miałem szczęście pracować przez kilka lat. Radecki to człowiek któremu uśmiech prawie nigdy nie schodził  z ust. Mimo ciężkiej, męczącej pracy humor nigdy go nie opuszczał i zawsze miał jeszcze na tyle siły i entuzjazmu by pomagać innym. Cechą którą szczególnie w nim podziwiałem była umiejętność dogadywania się z Anglikami bez znajomości języka angielskiego. A robił to po prostu uśmiechem.  No, prawdę mówiąc pomagał sobie czasami rękoma, lecz najważniejszy był jego szczery uśmiech dzięki któremu przełamywał bariery językowe. Kiedy mówię uśmiech to nie znaczy, że mam na myśli jego usta. Otóż Radecki uśmiechał się także oczami, całą mimiką twarzy i energicznymi żywymi ruchami. Uśmiechał się swoją sylwetką, postawą, całą swoją osobą. Można się było łatwo domyślić jak swoim sposobem bycia oddziaływał na innych. Oczywiście nie było osoby która by nie lubiła z nim pracować. Nawet ciężka fizyczna praca z nim stawała się jakby lżejsza i mniej męcząca. Miał to coś, dzięki czemu przyciągał do siebie ludzi. Dzięki niemu  człowiek szedł  do pracy z ochotą, bo wiedział, że spędzi cały dzień w miłym towarzystwie. Wyobraźcie sobie spędzenie kolejnego dnia w pracy z kimś nudnym, bez zainteresowań, bez pasji, i bez dystansu do tego co robi, myślącym jedynie o funtach. Szybko znienawidziłbym taką pracę. Z Radeckim można było porozmawiać dosłownie o wszyskim a także o niczym. Interesował się wieloma rzeczami , miał dużą wiedzę o świecie a nawet o wszechświecie a przede wszystki miał dar bardzo łatwego nawiązywania kontaktów. I  tak jak mówiłem był obdarzony dużym poczuciem humoru. A objawiało się to między innymi tym, że uwielbiał robić nam czyli pracującym z nim, żarty. Mówi się, że faceci zawsze pozostają dużymi dziećmi i Radecki mimo tego, że był mężczyzną w średnim wieku , ciągle potrafił bawić się i cieszyć dosłownie wszystkim. Oczywiście z drugiej strony był też odpowiedzialnym ojcem i mężem który wyjechał za granice by jego rodzina mogła godnie żyć.,,Kawały" Radeckiego przeszły już do legendy i znali je wszyscy, jednak na niektóre z nich nabieraliśmy się po raz nie wiem który. Jednym z takich klasycznych żartów Radeckiego było straszenie nas. Otóż wyobraźcie sobie budynek w czasie remontu, panujący w nim wszędzie hałas wykonywanych prac czyli odgłosy piły elektrycznej, szlifierki kątowej, do tego od czasu do czasu przekrzykujących się ludzi i  jeszcze na to wszystko muzykę płynąca z radia. Człowiek zajęty swoją pracą, skupiony i pogrążony w myślach kompletnie nie spodziewa się osobnika który nagle pojawia się za plecami nie wiadomo skąd i mocno łapie cię za ramię z okrzykiem ,,łooo...". Czasami aż podskakuje się z powodu zaskoczenia. Zawsze okazuję się, że  tym osobnikiem jest Radecki , który z uśmiechem od ucha do ucha rozbrajająco pyta;

-Wystraszyłem cię?

-Kurde, nie Radecki nie wystraszyłeś mnie, ale poczekaj jak ja cię wystraszę. Zemsta będzie słodka.

I właśnie w ten sposób nie można się nudzić pracując z Radeckim.

Kilka lat temu pracowaliśmy w północnym Londynie dla pewnej angielskiej rodziny.  Naszym zadaniem było pomalowanie całego domu, wewnątrz i na zewnątrz. Z racji tego, że nie był to generalny remont, niestety klienci  w czasie prac, cały czas mieszkali  i starali się normalnie funkcjonować w domu. Taki sposób pracy nie jest za komfortowy tak dla nas jak i dla klientów, którzy musieli przecierpieć kilkanaście dni w kurzu, hałasie i pośród kilku panoszących się po domu polskich budowlańców. Od czasu do czasu na swojej drodze zawodowej  trafia się na trudnego klienta, któremu remont, który sam sobie wymyślił bardzo przeszkadza. Tak się złożyło, że właśnie na takiego klienta trafiliśmy przy okazji owej pracy. Tak na oko około sześdziesięcioletniemu dżentelmenowi przeszkadzało prawie wszystko. A najbardziej  to, że cały remont nie trwał dwa dni.  My pracowaliśmy już drugi tydzień i dżentelmen angielski miał nas już serdecznie dość. Jego żona około trzydziestoletnia  kobieta, cały czas dobrą miną starała się łagodzić napięta sytuację. Nasz szef prosił klientów o cierpliwość i obiecywał jeszcze tyko pare dni do końca prac. My robiliśmy swoje. Codziennie rano żona naszego trudnego klienta odprowadzała ich kilkuletnią córkę do poblskiej szkoły, po czym wracała  do domu.  Natomiast nasz dżentelmen po nerwowym śniadaniu pomiędzy drabinami i odgłosami prowadzonych już przez nas od samego rana prac, około dziewiatej rano z wielką ulgą dla siebie i dla nas wychodził do pracy. Wracał gdzieś  koło szesnastej kiedy my  jeszcze na całego pracowaliśmy. Z miną ,,nienawidzę was"  resztę dnia krzątał się po domu z utęskieniem  czekając  aż w końcu skończymy się dzisiaj nad nim pastwić.  Początek dnia w którym wydarzyła się sytuacja którą chcę tu opisać, wyglądał normalnie i nie wyróżniał się niczym szczególnym w porównaniu z poprzednimi kilkunastoma porankami. A więc przyjechaliśmy do pracy, rozpakowaliśmy narzędzia, rozłożyliśmy na zewnątrz od frontu budynku przenośne rusztowanie na którym miał pracowac Radecki i każdy zajął się swoją pracą. Oczywiście międzyczasie mój kolega Radecki zdążył mnie wystraszyć kiedy wychodziłem z toalety, tak na dobry poczatek dnia, żeby nam było wesoło od rana. Przyżekłem mu, że nie pozostanę mu dłużny i odwdzięczę się przy najbliższej okazji. I tak nam minęła pierwsza godzina pracy. Chwilę przed dziewiąta pani domu wyszła z córką do szkoły  i czekaliśmy kiedy lada moment nasz ulubiony klient też wyjdzie do pracy. O dziewiatej jak codziennie drzwi frontowe trzasnęły z hukiem i poranne napięcie opadło. Teraz chata była nasza i mogliśmy do woli pracować na luzie aż do popołudnia. Tak się złożyło, że akurat  kilkanaście minut później zajmowałem się czymś w holu przy głównych drzwiach wejściowych do domu. Jeden z kolegów malował  w tym czasie balustradę  na schodach powyżej mnie. W pewnym momencie usłyszałem odgłos otwieranego zamka przy drzwiach i pomyślałem: ,,Mam cię Radecki. Nadszedł czas zemsty". W sekundę znalazłem się za drzwiami. Palcem na ustach dałem znak kumplowi na schodach żeby mnie nie zdradził. Drzwi się otworzyły głośno skrzypiąc a ja wyskoczyłem zza nich jak jakaś oszalała bestia atakująca swoją ofiarę z przeraźliwym krzykiem:

-ŁAAA...!!!

Chwilę później zamarłem. Ta scena będzie mnie już prześladować do końca życia. Coś takiego może zdażyć się tylko w jakiś koszmarach lub w komediach Holywoodskich. W drzwiach stał sparaliżowany ze zdziwienia nasz klient-dżentelmen- właściciel domu. Oczy miał wielkie jak zakrętki od litrowych słoików a broda którą nosił stanęła mu prawie dęba. Ja stałem naprzeciwko niego z rozłożonymi rękoma jakbym chciał na niego wskoczyć , nie mniej sparaliżowany. Czułem jak gorąco zalewa mi całą twarz. Gdybym teraz spojrzał w lustro pewnie bym zobaczył najgłupszą minę jaką widziałem w życiu i na dodatek czerwoną jak dojrzały pomidor. Zanim odzyskałem język w gębie zrobiłem krok do tyłu i kątem oka dostrzegłem kolegę na schodach który ze śmiechu prawie z nich spadł. Trzy sekundy później zacząłem przepraszać moją ofiarę nalepszą angielszczyzną jaką umiałem.

-I' m very sorry. I thought it was my friend who works outside.

Spanikowany powtarzałem wkółko to samo. Kiedy dżentelmen oprzytomniał, z zaciśniętymi zębami powiedział tylko:

-I' m okay - i zniknął w głębi domu.

Nie wiem czy ktoś zrozumie jak się wtedy czułem. Nigdy jeszcze nie było mi tak bardzo wstyd  jak tego dnia. Dorosły facet który odwala coś takiego. Poważny człowiek, ojciec i mąż, głowa rodziny. Oczywiście chwilę później wszyscy już wiedzieli co narozrabiałem. Kolega który widział całą sceną nie mógł opanować śmiechu już do końca dnia. Radecki nie mógł uwierzyć, że coś takiego zrobiłem. Ja zresztą też nie mogłem. Zachodziłem w głowę, jak mogło do tego dojść. Jak się później okazało tego dnia właściel wrócił do domu bo czegoś zapomniał. Taki zbieg okoliczności, taki po prostu pech po którym wyszedłem na kompletnego idiotę. Bardzo moim zachowaniem przejął się szef, ponieważ i tak miał już niezadowolnego klienta na głowie a tu jeszcze ja w taki głupi sposób dolewam oliwy do ognia. Stało się i już się nie odstanie. Do końca tego dnia nie mogłem już nigdzie znaleźć sobie miejsca. Czułem jakiś psychiczny dyskomfort i modliłem się żeby ten dzień się już skończył. Jednak  to w jaki sposób potoczyła się ta historia dalej, naprawdę trudno uwierzyć. Otóż  następnego dnia odziwo nasz pan klient od samego rana był w doskonałym humorze. To samo jego żona. Rozdawali nam uśmiechy i uprzejmności na lewo i prawo. Facet po prostu przechodził samego siebie, proponując kawę, herbatę, ciasteczka. O co chodziło? Czyżby gość się wystraszył, że szaleni Polacy mogą mu coś zrobić i postanowił ich udobruchać uprzejmością? Może zaczął się bać o swoją rodzinę bo stwierdził, że musieliśmy uciec z jakiegoś psychiatryka a cała ta budowlanka to tylko przykrywka dla niepoznaki. Osobiście, patrząc już trochę z perspektywy czasu wydaje mi się, że cała ta sytuacja w jakiś sposób rozładowała napięcie które panowało między nami a właścicielem domu. Mówiąc krótko mój postępek go ,,rozwalił" , ,,rozłożył na łopatki". Gość normalnie wymiękł. Ostatnie kilka dni pracowało nam się doskonale, atmosfera między nami była przyjazna i współpraca układała się znakomicie. A ja odniosłem wrażenie, że za każdym razem kiedy moje spojrzenie krzyżowało się ze spojrzeniem właściciela, jego twarz przybierała wyraz jakby szczerego zaciekawienia i wesołości. Co sobie w tym momencie o mnie myślał?

P.S.

Cała ta historia wydarzyła się naprawdę i została powyżej przedstawiona zgodnie z faktami.  Jedyne co pozwoliłem sobie zmienić to imię mojego dobrego kolegi, którego ciągle trzymały się żarty.

« powrót

Dodaj nowy komentarz

Strony internetowe dla firm - szybko i za darmo!